Obowiązujące u nas ustawodawstwo każe traktować własność jak rzecz świętą, nawet gdy posiadacze jakiegoś obiektu nie żyją i nie mają spadkobierców. Prawo i w takiej sytuacji nie zezwala bez zgody właścicieli rozebrać budowli. Na terenie Zagłębia jest kilkadziesiąt takich obiektów.
- W powiecie będzińskim, mamy sporo takich obiektów, chociażby niszczejący budynek przy ulicy Małobądzkiej w śródmieściu Będzina. Jego właściciel nie żyje, nie miał spadkobierców. Gmina zabezpieczyła budynek, ustawiono tu też tablicę ostrzegawczą. Mieszkańcy ignorują zakazy, obiekt nadal jest rozkradany. Gdyby miał właścicieli, lub osoby administrujące nim, sytuacja była prosta - stwierdza Teresa Zapolska z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Będzinie.
Budynek przy ul. Króla Kazimierza w Będzinie, który spłonął, był w administracji Miejskiego Zarządu Budynków Mieszkalnych. Został częściowo zamurowany i zabezpieczony, wkrótce zostanie rozebrany. On miał jednak administratora.
Jeśli obiekt stwarza zagrożenie dla okolicznych mieszkańców i udaje się ustalić właścicieli, wszczyna się procedurę administracyjną. Właściciel, który uchyla się od odpowiedzialności może zostać ukarany i zobowiązany do rozbiórki albo odbudowy. Jeśli nie ma właścicieli, służby nadzoru są bezsilne.
W prawie każdym z naszych miast mamy kilka lub kilkadziesiąt niszczejących obiektów, które mają nieuregulowany stan własności, a do tego jeszcze często są zadłużone. W takiej sytuacji można występować do sądu o ustanowienie kuratora spadku, ale procedury trwają po kilka lat.
Okazuje się jednak, że mamy rozpadające się budowle, które mogą stwarzać realne zagrożenie, a nikt oprócz okolicznych mieszkańców o nich nie wie.
Na granicy Czeladzi i Będzina, w niewielkim zagajniku, stoi kilka prymitywnych szałasów i bud. Z zewnątrz teren ten wygląda jak jedno wielkie rumowisko. Do ruiny nikt przyznać się nie chce.
W czeladzkim magistracie poinformowano nas, że szałasy znajdują się już w granicach administracyjnych Będzina. Stanisław Surmik, naczelnik Wydziału Inżynierii i Ochrony Środowiska, obiecał, że uruchomi odpowiednie służby, by sprawdziły, do kogo należy teren. Na miejsce udał się patrol Straży Miejskiej.
- Nie stwierdzono w tym miejscu żadnych bud ani szałasów. Stwierdzam, że na naszym terenie nie ma takich obiektów - powiedział Arkadiusz Dusiński, naczelnik będzińskiej SM. - Nie podejrzewam, żebyśmy o czymś nie wiedzieli. Penetracje terenu robi się co roku, wiosną i jesienią. Dlatego mam wątpliwości, czy to jest jeszcze Będzin.
Pojechaliśmy na miejsce z patrolem Straży Miejskiej. Rzeczywiście, trudno tu o dokładną ocenę sytuacji. Resztki dziwnych budowli stoją bowiem niemal na granicy dwóch miast. Tu kończy się ulica Grodziecka w Czeladzi, a zaczyna Boleradz w Będzinie. Jeśli wierzyć jednak tablicy z nazwą miejscowości, należą jednak do stolicy powiatu.
- To były ogródki działkowe. Te ruiny to resztki altanek. Właściciele zaprzestali uprawiania ogródków, teren zarósł trawą, a domki się rozpadły ze starości. Teraz straszą. Chaszcze są takie, że dorosły przejść nie może - twierdzi mężczyzna z sąsiedztwa.
- Sprawę sprawdzimy na mapach geodezyjnych, by ustalić, do kogo należy teren i kto odpowiada za bałagan - obiecuje Stanisław Surmik.

Mięso z laboratorium nie dla Włochów
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?