Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Podpowie ten pan zza szyby

Łukasz Podlejski
Dla Mariusza Ledwocha i Michała Rosickiego realizacja dźwięku jest czystą przyjemnością.
Dla Mariusza Ledwocha i Michała Rosickiego realizacja dźwięku jest czystą przyjemnością.
Muzyka od wielu lat jest największą pasją Mariusza Ledwocha. Mieszkaniec Wojkowic grał w zespole rockowym już w pierwszej klasie liceum. Teraz, po 24 latach, pomaga młodym wykonawcom stawiać swoje pierwsze kroki w ...

Muzyka od wielu lat jest największą pasją Mariusza Ledwocha. Mieszkaniec Wojkowic grał w zespole rockowym już w pierwszej klasie liceum. Teraz, po 24 latach, pomaga młodym wykonawcom stawiać swoje pierwsze kroki w muzycznym biznesie. Posiada własne studio nagrań, które stało się jego wielkim hobby.

- W moim pierwszym zespole grałem na basie. Występowaliśmy wspólnie z kolegą Romkiem Maliną, z którym do dziś mamy dobre kontakty. Nasz zespół nazywał się Most, a nazwa ta powstała zupełnie przypadkowo, gdy byliśmy świadkami kolejnej inwestycji drogowej. W szkole znano nas z licznych występów, ale poza liceum nie koncertowaliśmy. Mimo to bawiliśmy się świetnie. Szkoda, iż zespół nie utrzymał się dłużej -mówi pan Mariusz.

Później były występy w wojkowickim Miejskim Ośrodku Kultury, współpraca z kolejnymi zespołami, przerwa na lata studiów... Pan Mariusz ukończył ochronę środowiska i rozpoczął pracę. W 1993 roku zespół Coctail Party poprosił go o pomoc w nagraniu płyty.

- Wtedy po raz pierwszy wszedłem do studia nagrań. Najpierw współpracowałem ze studiem w Będzinie, potem w Gliwicach. Zaprzyjaźniłem się z ich właścicielami. Potem kupiłem sobie pierwszy magnetofon wielośladowy. Mój kolega Grzegorz Gutowski, widząc to, stwierdził wtedy: "No to wpadłeś!". To była prawda. Zacząłem kupować coraz więcej studyjnego sprzętu na własny użytek. W 2000 roku miałem go na tyle dużo, że mogłem sam realizować dźwięk. Pomyślałem wówczas, że zawsze marzyłem, by mieć własne studio - opowiada Mariusz Ledwoch.

Pan Mariusz szybko przemodelował mieszkanie, wstawił dużą szybę i... studio rozpoczęło działalność. Z czasem zaczęło tu nagrywać coraz więcej zespołów. Jednym z pierwszych był oczywiście kolejny zespół gospodarza, Music Atelier Project, w którym Mariusz Ledwoch występuje do dzisiaj.

- Potem zaczęła się karuzela. Przychodziły nowe kapele pragnące nagrać swój autorski materiał. Przy jego realizacji pracowałem sam, w weekendy, po godzinach pracy. To było męczące, lecz nagrania traktowałem jako hobby. Wszystkie pieniądze, jakie stąd otrzymałem, przeznaczałem zresztą na modernizację studia i zakup nowych urządzeń. W pewnym momencie chętnych do nagrywania było tak dużo, że musiałem poprosić o pomoc dwóch znajomych realizatorów dźwięku. Są to Michał Rosicki i Jarek Toifz. Odtąd to moi przyjaciele są odpowiedzialni za nagrania, ja pilnuję tylko spraw technicznych - opowiada Mariusz Ledwoch.

W jego studiu nagrywały kapele i wykonawcy, reprezentujący najróżniejsze style muzyczne, od punka do free jazzu. Było ich co najmniej kilkadziesiąt. Najbardziej znane to Funky Stuff, Freeman, 100 Tvarzy Grzybiarzy i Haratacze. Był też tercet jazzowy Oleś-Trzaska-Oleś, należący do absolutnej krajowej czołówki.

- Natłok zespołów jest bardzo duży. Pierwsze wolne terminy mamy w maju. W zespołach dominują faceci. To dobrze, bo znakomicie się z nimi pracuje. Kobiecie trudno powiedzieć, że źle śpiewa, bo się obrazi i z sesji nagraniowej nici. W tej pracy realizacja dźwięku to połowa niezbędnych umiejętności. Druga połowa to dobre stosunki z zespołem.

Jaki jest poziom młodych zespołów z naszego regionu? Bardzo zróżnicowany. W środowisku producentów nagrań funkcjonuje taki dowcip: "Przychodzi kapela do studia, a tam realizator".

- Czasem naprawdę niewiele trzeba robić, bo zespoły wiedzą, czego chcą. Są też grupy, w których forma zdecydowanie przeważa nad treścią. Studio daje pewne możliwości techniczne, tylko że nie można zachłysnąć się dobrymi warunkami. Czasem przychodzą do nas zespoły nieprzygotowane, bez formy muzycznej, bywa, ze komponują i zgrywają się na miejscu. Nie są dopasowani i sami dobrze się nie słyszą. Ale często jesteśmy też z nagrywających u nas zespołów bardzo zadowoleni - mówi Mariusz Ledwoch.

Na nagranie jednej piosenki potrzeba średnio 10 godzin. Nie jest to więc łatwa praca. Wszystko zależy jednak od zespołu. W studiu zdarzyło się już nagrać płytę w ciągu sześciu godzin, ale dotyczyło to zespołu grającego w stu procentach na żywo.

- Są też zespoły, gdzie nawet 200 godzin to za mało, by nagrać płytę. Jeśli chcemy dobrze nagrać materiał, potrzebna jest jednak kontrola nad wykonawcami. Gdy jakiś zespół nagra utwór w ciągu 5 godzin, to następne 5 godzin jest potrzebne, by go utrwalić - mówi realizator Michał Rosicki.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bedzin.naszemiasto.pl Nasze Miasto