Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Młode wilki z Będzina

Anna Malinowska
Jedynym miejscem, gdzie się można spotkać i ogrzać jest knajpa. Ale nawet na piwo trzeba mieć parę groszy. Fot. Arkadiusz Gola
Jedynym miejscem, gdzie się można spotkać i ogrzać jest knajpa. Ale nawet na piwo trzeba mieć parę groszy. Fot. Arkadiusz Gola
Znają się z podwórka. Nie chodzi o wielkie, bezimienne blokowisko. Kilka budynków, trochę drzew, ławek, knajpa. W pobliżu szkoła dla dorosłych. Papier się przyda i większe pieniądze z opieki będą.

Znają się z podwórka. Nie chodzi o wielkie, bezimienne blokowisko. Kilka budynków, trochę drzew, ławek, knajpa. W pobliżu szkoła dla dorosłych. Papier się przyda i większe pieniądze z opieki będą.

- Zaczęło się od zatrzymania nastolatka z woreczkiem marihuany - mówi rzeczniczka będzińskiej policji, Monika Francikowska. - Potem było jeszcze kilku innych nastolatków. I tak wpadła cała reszta.

Odpowiedzą przed sądem za napady na agencje bankowe. Działali w całym województwie. Każdemu z nich grozi piętnaście lat więzienia. To jeszcze nie wszyscy z tej bandy, będą następne zatrzymania. W sobotę wpadła kolejna osoba powiązaną z grupą, 21-letni Tomasz G.
- Postępowanie jest w toku i nie możemy jeszcze ujawnić szczegółów - zastrzega rzecznik katowickiej Prokuratury Apelacyjnej, Leszek Goławski.
Dawid K., Damian S. i Grzegorz C. mieszkali w tak zwanych "hucianych" blokach w centrum Będzina, obok komendy policji. Osiedle jak osiedle. Różne rodziny, normalne, ale i trochę patologii.

Tam młodzi ludzie najczęściej popijają winko - mówi jeden z funkcjonariuszy. - Na ławkach, na chodnikach. Gorzej jest zimą. Chowają się po bramach, klatkach schodowych. No, czasem od wielkiego dzwonu idą do knajpy. Zresztą, tam nawet nie ma pubów z prawdziwego zdarzenia.
Dawid, Damian i Grzegorz znani byli policji. Ich nazwiska przewijały się w różnych sprawach. Drobna "dilerka" narkotykami, kradzieże telefonów komórkowych. Nigdy jednak niczego im nie udowodniono. Kiedy mieli po 15-16 lat siedzieli na osiedlowych ławkach. Dużo wiedzieli, znali okolicę. W ich domach nie przelewało się, ale rodziny żyły zwyczajnie. - To jest życie każdego osiedla - mówi nasz rozmówca. - Trzeba mieć kumpli i trzymać z nimi. Markowe ciuchy i dyskoteki przyciągają, a na to trzeba mieć kasę.
Prawdziwym idolem nastolatków był Marcin C. Mieszkał w dzielnicy Syberka, ale często bywał w mieście. Jego legendę budowały koligacje rodzinne. Ojciec to Włodzimierz C., pseudonim Łom. Działał w gangu Krakowiaka. Był jednym z najbliższych współpracowników szefa grupy. Zarzuca mu się napady z bronią, nielegalne posiadanie broni, porwania, handel walutą, wprowadzanie do obrotu fałszywych banknotów, wyłudzenie pieniędzy z towarzystwa ubezpieczeniowego.

Łom różnił się od innych gangsterów - mówi policjant. - Jeździł starym dużym fiatem, ubrania kupował na targu. Kobieta, z którą mieszkał była kasjerką w Auchan. Nie imprezował, był zawziętym abstynentem. Nie skończył nawet podstawówki, ale wieczorami lubił czytać książki. Co robił z pieniędzmi? Do tej pory nie wiemy.
W procesie gangu Krakowiaka Łom uzyskał status świadka koronnego. Gangster szybko wykorzystał płynące z tego przywileje i założył własny gang. Nowi gangsterzy pochodzili głównie z poprawczaków. Grupa działała w Zagłębiu i zajmowała się porwaniami dla okupu. Jednym z jego członków był Grzegorz S., zabójca policjanta z Będzina. W czasie poszukiwań gangster ukrywał się w domu Marcina C., syna Łoma.

Ojca z synem nie łączyły dobre stosunki. Marcin mieszkał z matką, osobno. Nie można powiedzieć, że ojciec szkolił go w działalności przestępczej. Jeśli Marcin coś robił, to na własną rękę.
Syn Łoma próbował w wieku 17 lat napaść w Katowicach na pocztę. Razem z kolegą włożyli kominiarki i zza rogiem budynku układali plan napadu. Ktoś ich jednak nakrył, do napadu nie doszło, ale mit Marcina C. zaczął rosnąć.
- To był już wtedy gość - mówi nasz rozmówca. - Ogolił głowę, zaczął ćwiczyć w siłowni, porobił tatuaże. Kiedy siedział w knajpie, nogi zakładał na krzesło. Miał pieniądze, imponował. Był wzorem dla chłopców z "hucianych" bloków.

Prokurator Goławski: - Zaczyna się od najprostszych przestępstw. Jest luźna grupa, najczęściej powiązana towarzysko. Potem następuje radykalizacja działań. Najlepiej obrazuje to przykład grupy, której członkowie zabili konwojentów w Sosnowcu. Oni też zaczynali od napadów na niewielkie agencje bankowe i na listonoszy. Nie upłynęło dużo czasu, gdy z zimną krwią zastrzelili dwóch konwojentów przewożących pieniądze do spółdzielni mieszkaniowej. Członkowie tej grupy też byli kolegami z podwórka. Alkohol i narkotyki tylko nakręcały ich do kolejnych przestępstw. Z czasem stawali się coraz bardziej groźni i bezwzględni. Na szczęście grupa z Będzina nie zdążył rozkręcić działalności.

Sześć osób z "hucianych" bloków w będzinie odpowie za napady na 11 agencji bankowych. - Wybierali placówki słabo strzeżone - dodaje Goławski. - Kradli od 5 do 10 tysięcy złotych. Raz tylko trafili na 100 tys. zł. Pieniądze wydawali na samochody, ubrania, dyskoteki. W czasie napadów mieli pistolet na ostrą amunicję. Nigdy jednak broni nie użyli.
Mieszkańcy osiedla są zgodni: - Zamknęli kilku, ale będą następni. Pracy nie ma, a pieniędzy się chce...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Giganci zatruwają świat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bedzin.naszemiasto.pl Nasze Miasto