18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kociaki Przekroju: Tyszkiewicz, Dymna, Kwiatkowska, Tuszyńska, Krzyżewska. Tak wyglądały [ZDJĘCIA]

Redakcja
Anna Dymna w "Przekroju". Zdjęcie z 1970 roku
Anna Dymna w "Przekroju". Zdjęcie z 1970 roku
Nasz wakacyjny ogród wspomnień pachnie dziś perfumami, którymi skrapiały się dziewczyny z okładek krakowskiego tygodnika. Dla niektórych z nich "Przekrój" stał się trampoliną do kariery - pisze Magda Huzarska-Szumiec

Lata 60. Szara PRL-owska ulica. I nagle wśród ponurych przechodniów pojawia się śliczna, młoda dziewczyna. Wprawne oko fotografa błyskawicznie wyłapuje zjawiskową urodę.

Krótka chwila wahania, przyspieszony krok, gwałtowne poszukiwanie w kieszeni legitymacji prasowej i pewnym głosem zadane pytanie: - Czy mogę zrobić pani zdjęcie na okładkę "Przekroju"?

Po chwili niepewności padała odpowiedź. Przeważnie była twierdząca.

Na kobiety działał zarówno urok fotografa Wojciecha Plewińskiego, jak i marka, jaką posiadał wówczas krakowski tygodnik.
Dlatego "tak" mówiły zarówno zwykłe dziewczyny, jak i te, które miały później stać się gwiazdami.

Bo kociakami "Przekroju" zgodziły się zostać m.in. Anna Dymna, Beata Tyszkiewicz, Barbara Kwiatkowska, Teresa Tuszyńska czy Ewa Krzyżewska - i to jeszcze zanim ktokolwiek wiedział, "co z nich wyrośnie".

To, by okładka przedstawiająca śliczną dziewczynę była magnesem całego pisma, wymyślił jego redaktor naczelny Marian Eile.
Bywał on na Zachodzie, znał tamtejsze magazyny i z nich ściągnął pomysł, który w ówczesnej Polsce był czymś zaskakującym. Poza tym jemu też sprawiało przyjemność wynajdywanie ładnych kobiet.

Ale uroda nie była wszystkim. Dziewczyna musiała mieć to coś, co przyciągało wzrok. Bez wątpienia to coś miała w sobie Anna Dymna, kiedy szła jedną z krakowskich ulic.

Wojciech Plewiński na jej widok gwałtownie zatrzymał samochód i wykonał wszystkie czynności, które służyły zdobyciu "kociaka" - uśmiech, legitymacja, pytanie…

Anna Dymna wcale się nie speszyła, jak to zdarzało się innym dziewczynom. Spojrzała na fotografa spod oka i filuternie się uśmiechnęła. Bo ona już doskonale wiedziała, kim jest Wojciech Plewiński.

W tym okresie statystowała bowiem w przedstawieniu sztuki Wyspiańskiego pt. "Wesele", granym w Teatrze im. J. Słowackiego, którego próby uwieczniał na kliszy fotograf. On oczywiście jej nie poznał, bo kto zwraca uwagę na statystki, na dodatek schowane pod ciężkim makijażem...

Później Dymna jeszcze nieraz pozowała Plewińskiemu. Na wystawie jego fotografii w Muzeum Narodowym wisi uroczy akt aktorki wśród łanów zbóż. Bo Wojciech Plewiński często fotografował "kociaki" w plenerze. Wtedy nikomu nie śniły się profesjonalne studia, w których dziś robi się zdjęciowe sesje.

W plenerze, czyli na plaży w Sopocie, uwiecznił na przykład młodziutką Beatę Tyszkiewicz. Działo się to podczas wakacji, na odbywającym się tam festiwalu jazzowym.

Przyszła aktorka była jeszcze przed maturą, ale chętnie zgodziła się pozować fotografowi i to w całkiem śmiałych pozach. Jej odwaga brała się pewnie stąd, że Wojciecha Plewińskiego poznała już wcześniej w Krakowie. Przyjeżdżała pod Wawel często na weekendy, ponieważ przyjaźniła się z córką państwa Turowiczów.

A Wojciech Plewiński mieszkał z nimi po sąsiedzku. Dziewczyna zaczęła mieć jednak problemy, kiedy na okładce "Przekroju" ukazało się jej zdjęcie. Przedstawiało ono Beatę klęczącą na krześle. Zwracała na siebie uwagę nie tylko dużymi niebieskimi oczami, starannie upiętym blond kokiem, ale i śmiałym dekoltem.

Nie spodobało się to zakonnicom prowadzącym w Szymanowie szkołę dla panien z dobrych domów, do której chodziła. Siostry były oburzone faktem, że tak nieprzyzwoite zdjęcie ich uczennicy znalazło się w kioskach. Nie chciały jej przez to dopuścić do matury.

Takich problemów nie miała już Basia Kwiatkowska, znana później z filmu "Ewa chce spać", której Wojciech Plewiński robił zdjęcia podczas słynnej imprezy Jazz Camping na Kalatówkach w 1959 r. Była wtedy narzeczoną Romana Polańskiego, za którego zresztą niebawem miała wyjść za mąż.

Fotograf zapamiętał ją jako nieśmiałą, niepewną siebie dziewczynę, która nie pasowała do szaleństw, jakie wtedy się tam odbywały. Ale dzielnie znosiła tańce na stole swojego chłopaka, na którego patrzyła z lekkim pobłażaniem.

O wiele chłodniejsza w sposobie bycia okazała się Ewa Krzyżewska, która w trakcie robienia okładkowego zdjęcia była już studentką szkoły teatralnej. Bez oporów przyszła do mieszczącej się na strychu pracowni przyjaciela Wojciecha Plewiń-skiego.

Jednak podczas pozowania ani razu się nie uśmiechnęła, choć miała ku temu powody. Przecież jej kariera zaczęła się od okładki "Przekroju". Właśnie wtedy tygodnik ogłosił konkurs pod hasłem: "Dziewczyny z okładek trafiają na ekran". I Ewa go wygrała, a my zapamiętaliśmy ją z roli Krystyny w "Popiele i diamencie".

Zwyciężczynią tego samego konkursu była Teresa Tuszyńska. Jej kariera dzięki "Przekrojowi" zaczęła rozwijać się w zawrotnym tempie. Pełna uroku dziewczyna dostała rolę w filmie Janusza Morgensterna "Do widzenia, do jutra...", gdzie partnerowała Zbyszkowi Cybulskiemu.

Nie traktowała jednak aktorstwa poważnie. Była przede wszystkim modelką i w latach sześćdziesiątych reprezentowała na wybiegach "Modę Polską".

Dziś o kociakach mówi się laska lub szprycha

Rozmowa z Wojciechem Plewińskim, autorem wielu okładek "Przekroju"

Kto wymyślił określenie kociaki?
Tak się wtedy potocznie mówiło. Teraz dziewczyny nazywa się laskami, szprychami, lufami. Tamto, wydaje mi się, było sympatyczniejsze.

Co decydowało o tym, że dziewczyna zostawała okładkowym kociakiem?
Dziewczyny, które trafiały na pierwszą stronę, musiały mieć specyficzną urodę. Dobrze osadzone oczy, najlepiej niebieskie, zadarty nieduży nosek, bo długi dawałby cień, raczej blondynki, a nie brunetki, bo przepaścistej czerni nie dało się wyretuszować.

Musi pani pamiętać, że wtedy papier gazetowy był koszmarnej jakości, więc trzeba było robić wszystko, żeby zdjęcie jako tako wyglądało. Ale o tym, która dziewczyna wyląduje na okładce, decydował redaktor naczelny "Przekroju" Marian Eile. Dlatego nigdy fotografowanym dziewczynom niczego nie obiecywałem. Dopiero w kiosku widziały swoje zdjęcia.

Czy mieliście w redakcji świadomość, że wyznaczacie prawdziwe kanony ówczesnej urody?
Trochę tak było, przynajmniej mieliśmy takie ambicje. Poza tym chcieliśmy, żeby kociaki były takimi - jak to się dzisiaj mówi - dziewczynami z sąsiedztwa. Łatwiej było się wtedy z nimi identyfikować innym kobietom.

Wtedy nie było stylistów, wizażystów. Jak pan sobie radził z całym tym sztafażem, bez którego nie może się obejść dzisiejsza sesja zdjęciowa?
Prosiłem dziewczyny, żeby pożyczały od koleżanek wszystkie możliwe ciuchy. Przynosiły ich całe worki i staraliśmy się coś z tego wybrać. Najpierw przymierzaliśmy rzeczy z długimi rękawami, później te na ramiączkach. W latach sześćdziesiątych dziewczyny na szczęście nie nosiły biustonoszy, więc nie było kłopotu z prześwitującymi przez ubranie szwami.

Dziewczyny były wtedy mniej pruderyjne niż dzisiaj i na dodatek o wiele bardziej pomysłowe. Czasem same robiły sobie buty. Poza tym nawet zwykłe podkoszulki potrafiły przerobić tak, że wychodziły z nich modne bluzki z dekoltem w łódkę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bedzin.naszemiasto.pl Nasze Miasto