Bożena Cegieła wybiegła przed domem z dziećmi. Nie zdążyła ich nawet ubrać. Stały w koszulach nocnych. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale tę noc z piątku na sobotę zapamiętają wszyscy mieszkańcy domu przy ul. Modrzejowskiej 93 — kamienicy, która mieści się tuż na przeciw budynku głównego KPSP.
Spalił się w całości dach (ok. 90 m kw.) oraz poddasze. Straty wyceniono na ok. 40 tys. zł.
Zauważył dyspozytor
Było już dobrze po godzinie 23, kiedy Bartosz Szarek poczuł swąd dymu.
— Spotkałem sąsiadkę i razem zaczęliśmy szukać przyczyny. Myśleliśmy, że to gdzieś dalej. Nagle zobaczyliśmy ogień na samym poddaszu. Zaraz potem zjawili się strażacy — opowiada młody mieszkaniec kamienicy.
Mieszkańcy mieli dużo szczęścia. Płomienie przez okno zobaczył dyspozytor.
— Była godzina 24.38. Natychmiast ruszyliśmy do gaszenia pożaru. Ewakuowano dziesięć osób — relacjonuje aspirant sztabowy Krzysztof Cholewa.
Po pożarze zaproponowano mieszkańcom tymczasowe schronienie w będzińskim hotelu. Tylko jedna osoba z niego skorzystała. Pozostali udali się do rodzin i znajomych, albo po prostu... wrócili do mieszkań.
— Bardzo się przestraszyliśmy. Właściwie już spaliśmy. Nagle usłyszałam krzyk. Zapaliłam światło, wyjrzałam, a tu pełno strażaków. Kazano nam szybko opuścić mieszkanie.
Pobiegliśmy, tak jak staliśmy. Najmłodsze dziecko owinęłam w ręcznik, dopiero później sąsiadka dała mi koc. Męża nie było w domu, sama musiałam sobie poradzić — opowiada pani Bożena.
Jej mąż Andrzej miał wrócić dopiero następnego dnia. Był w Koniecpolu.
— Kiedy wszystko się skończyło, żona dała znać przez telefon. Przyjechałem dzisiaj przed siódmą rano i zobaczyłem to wszystko. Ten dom nigdy nie wyglądał dobrze. Teraz wygląda strasznie — mówi pan Andrzej.
Przyczyna nieznana
Od ulicy wprawdzie wiele nie da się zobaczyć, wystarczy wejść jednak w bramę, a potem uchylić metalowe drzwi. To inny świat. Podwórko zawalone deskami i gruzem, wszystko osmalone. Przechodzi się z trudem.
Jak mówią sąsiedzi, mimo szybkiej interwencji straży, wcale nie było prosto ugasić płomienie.
— Brama jest wąska, praktycznie nie da się przejechać i strażacy musieli użyć podnośnika — opowiada Bartek.
Razem z rodziną siedzi na zawalonym zgliszczami podwórkami. Cały czas zastanawiają się, jak mogło dojść do pożaru.
— Pewnie od niedopałka — mówią ostrożnie.
Pan Andrzej twierdzi, że na strychu jest pełno szmat i innych rzeczy łatwopalnych. Podobno już kiedyś o mało nie doszło do pożaru.
Popłoch na hiszpańskich plażach Drony wykryły w wodzie rekiny!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?