Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wakacje z duchami: Zamek w Sławkowie - Legendy

Teresa Semik
W Sławkowie mówią, że kiedy zamkowe mury ponownie ujrzały światło dzienne, uwolniono klątwę. Czy to miejsce jest przeklęte? - zastanawia się Teresa Semik, otwierając wakacyjny cykl artykułów o tajemnicach, które kryją stare twierdze w naszym regionie

Odkąd odkopano średniowieczne ruiny zamku w Sławkowie, dzieją się wokół tego miejsca rzeczy dziwne i niezrozumiałe. Jakby jego dawni mieszkańcy brali odwet za to, że ktoś im zakłócił wielowiekowy spokój. A to nogę ktoś złamie albo spadnie do dołu na głowę. A to sprawne urządzenia nagle przestają działać, gdy znajdą się w pobliżu kamiennych głazów pamiętających biskupów krakowskich, którzy wznieśli tę potężną twierdzę w XIII wieku.

Starszy niż Wawel

Czarna seria trwa nieprzerwanie od połowy lat 80., odkąd archeolog Jacek Pierzak odkrył to miejsce dla historii. - Na pewno chce pani pisać o sławkowskim zamku? - docieka z troską, ale w tym pytaniu jest też ostrzeżenie, że lepiej mieć się na baczności. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z klątwą biskupów krakowskich, o której mówią mieszkańcy Sławkowa?

- Jako naukowiec i badacz przeszłości, nie dopuszczam myśli o działaniu sił tajemnych. Nie dowierzam w nadzwyczajne, nadprzyrodzone znaki i za każdym razem próbuję tłumaczyć je sobie racjonalnie - wyjaśnia Pierzak. - Jednak wyłącznie na tym stanowisku archeologicznym od początku mamy do czynienia z pechem i splotem przedziwnych zbiegów okoliczności. Jest ich za dużo, żeby przejść obok nich obojętnie.

Ruiny zamku przez długie wieki przykryte były grubą warstwą ziemi. Rosła na nich trawa i drzewa, a tylko niewielkie wzniesienie podpowiadało, że to tutaj właśnie powinno być zamczysko, o którym wspominały źródła pisane. Nikt w Sławkowie nie mówił o fatum do czasu, aż pojawił się tam zespół badaczy na czele z Jackiem Pierzakiem, wojewódzkim konserwatorem zabytków archeologicznych w Katowicach.

Archeolodzy odkopali najpierw na wzgórzu niewielki fragment mieszkalnej twierdzy z XIII wieku, ale kolejne dni przynosiły nowe rewelacje. Rozmiary zamku były gigantyczne, jak na ówczesne lata. Mury obronne w obwodzie miały długość ponad 270 metrów, a ich grubość przekraczała 2 metry. W dodatku były murowane i pod tym względem rezydencja mogła śmiało konkurować z ówczesnymi zamkami książęcymi na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu i na Ostrówku w Opolu. Nawet zamek na Wawelu w Krakowie miał jeszcze drewniano-ziemne obwałowania.

Gdy tylko w połowie lat 80. spróbowano wydrzeć spod powierzchni tajemnice byłych właścicieli, doszło do nieszczęść. Kopać trzeba było głęboko, na ponad cztery metry. Już w pierwszych miesiącach tych prac do głębokiego wykopu wpadł chłopiec, głową w dół. Jedni mówią o pechu, inni o cudownym ocaleniu, bo spadł dokładnie między dwa kamienie i uderzył w ziemię. Inaczej by nie przeżył.

Potem zginęli dwaj robotnicy, rekonstruujący mury, które dziś można podziwiać w sławkowskim rezerwacie archeologicznym. Jeden z mężczyzn spadł z rusztowania i zginął na miejscu. Drugi zachorował na jakąś dziwną chorobę.

Klątwa biskupów

Zamek obronny biskupów krakowskich datowany jest na 1283 rok, choć możliwe, że jego budowa ruszyła wcześniej. Miał za zadanie bronić od strony Krakowa dostępu do miasta, które wówczas otoczone było z trzech stron zakolem rzeki Biała Przemsza. Jego kształt o wymiarach 124 na 90 metrów i wysokości 6-7 metrów był imponujący. Grube mury dodatkowo wzmocnione zostały na skrzydłach prostokątnymi półbasztami, otwartymi od strony bronionego terenu.

Pierwszym budowniczym zamku był bp Paweł z Przemankowa, ale wkrótce przerwał roboty, bo został uwięziony przez księcia krakowsko-sandomierskiego Leszka Czarnego.

- Książę prawdopodobnie poczuł się zagrożony coraz mocniejszą pozycją biskupa, który władał już wówczas ogromnym majątkiem i odmówił mu kolejnych przywilejów - przypomina Jacek Pierzak. - Leszek Czarny wezwał go do siebie do Łagowa (Kielecczyzna), złożył mu na czole braterski pocałunek i po tym uwięził. Z Łagowa do Sieradza, rodowego zamku księdza, wiózł go skrępowanego na wozie drabiniastym, co było dodatkowym upokorzeniem dla biskupa.

Paweł z Przemankowa straciłby życie w lochu, gdyby nie upomniał się o niego papież Marcin IV. Zagroził Leszkowi klątwą i książę, chcąc nie chcąc, wypuścił biskupa na wolność. Nie tylko oddał mu wszystkie dobra, ale też wypłacił ogromne odszkodowanie, dzięki czemu budowa warownego zamczyska w Sławkowie mogła być kontynuowana. Biskup zaniechał jednak wielkich planów i poprzestał na przerobieniu jednej z półbaszt na wieżę mieszkalną. Dziś jej fragmenty udostępnione są do zwiedzania, obok wieży bramnej, dobudówki do gotyckiej wieży, która prawdopodobnie mieściła pomieszczenia gospodarcze lub klatkę schodową i fosy.

Rezerwat archeologiczny też powstawał nie bez dziwnych i zaskakujących przeszkód. Trzeba było wywieźć ogromne zwały ziemi usunięte z fragmentów murów. Przyjechała jedna sprawna koparka i natychmiast się popsuła. Zawezwano drugą, trzecią, i to samo.

- To sprawa niekompetencji ludzi, a nie sprzętu - skomentowano całkiem rozsądnie. Archeolodzy poprosili wtedy w pobliskiej Hucie Katowice o wsparcie i ciężki sprzęt. Ale... przyjechała potężna koparka, szufla na długim wysięgniku zamachnęła się dwa razy i... zepsuł się układ hydrauliczny.

- To niemożliwie, urządzenie było sprawne. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego - złorzeczył operator. Zanim jednak wystąpiła awaria, rozpędzona szufla koparki o mały włos nie staranowała stojącego obok archeologa. W ostatniej chwili zdążył paść na ziemię.

Ludzie zaczęli powtarzać, że kiedy zamkowe mury ponownie ujrzały światło dzienne, uwolniono klątwę. Za życia właścicieli nie działo się tu dobrze i miejsce jest przeklęte. Źródła pisane podają, że biskup Paweł z Przemankowa porwał z klasztoru w Calais mniszkę i więził na zamku wbrew jej woli.

Jego następca, biskup Jan Muskata, rozbudował warownię, otaczając ją wałem ziemnym i fosą, ale popadł w konflikt z Władysławem Łokietkiem, stając po stronie władców czeskich ubiegających się o tron krakowski. Muskata dysponował oddziałami zaciężnymi i toczył regularne boje z Łokietkiem. Był jego zaciętym wrogiem.

Na zmianę zamek trafiał w ręce wojsk polskich i czeskich, a w końcu węgierskich, które pospieszyły na pomoc Łokietkowi. Spór znów rozwiązał papież. Jan XXII w 1328 roku nakazał wycofanie wojsk węgierskich ze Sławkowa.

Najemnicy Muskaty dodatkowo grabili i dręczyli okoliczną ludność. Zginęło wówczas wielu niewinnych ludzi. Dla sławkowian były to ciężkie czasy.

- O wyczynach Muskaty było bardzo głośno. W jego sprawie interweniował arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka. Obłożył go klątwą i wytoczył proces z powodu jego niecnego zachowania - przypomina Jacek Pierzak. Zapisano wówczas, że biskup był źródłem i początkiem wszelkiego zła, a szczególnie "ździerstw, pożarów, zabójstw, profanacji kościołów i cmentarzy".

Ostatecznie w 1455 roku zamek padł łupem oddziałów zaciężnych Kazimierza Jagielloń-czyka walczących przeciwko Krzyżakom. Gdy polsko-morawskie wojsko nie dostało żołdu, ruszyło na Sławków. Zamek nie został już odbudowany i jego złą reputację przykryła ziemia.

To tylko zwykły pech?

Jacek Pierzak nie wierzy w żadną klątwę biskupów. Rozsądek mu na to nie pozwala. To miejsce emanuje spokojem, ale człowiek ma wrażenie, że nie jest sam, że cała przeszłość przemawia do niego. Kiedy przez telefon uzgadniam z nim szczegóły tekstu, nagle jego głos milknie w słuchawce. Telefon został zablokowany na pół godziny.

- To mnie wcale nie dziwi - komentuje z uśmiechem. - Jak ostatnio rozmawiałem przez telefon o Sławkowie, pojawiły mi się na wyświetlaczu chińskie znaki.

Koledzy z Niemiec gratulują mu, że świetnie buduje legendę wokół tego zabytku.

- Problem w tym, że niczego takiego nie robimy. To dzieje się samo - mówi Jacek Pierzak.

Kiedyś przyjechał do Sławkowa archeolog z Krakowa i z przymrużeniem oka słuchał opowieści o fatum roztoczonym nad zamczyskiem. Gdy zrobił parę kroków, spadły mu okulary i stłukły się. W drodze powrotnej zepsuł mu się samochód. Zwykły pech?

Innym razem na terenie rezerwatu archeologicznego trzeba było wykosić trawę.

- Przejeżdżam do Sławkowa, a tu połowa terenu skoszona. Pytam, dlaczego? Bo kosiarka się zepsuła - opowiada Jacek Pierzak. Pracownik był solidny, poszedł do domu po kosę i w drodze powrotnej złamał nogę. Znów zwykły pech?

Czekamy na Państwa listy

Każde stare miejsce ma swoją historię i legendę. Grasują w nich moce nieczyste, błąkają się psy, zawodzą głosy grzeszników. Pojawiają się też Białe Damy i Złote Kaczki. Od dzisiaj co piątek będziemy proponować Czytelnikom wakacje z duchami i spotkania z zadziwiającymi zdarzeniami na zamkach woj. śląskiego. Wierzymy, że nie zabraknie śmiałków, którzy zechcą podążyć naszym śladem i podzielą się własnymi doznaniami. Czekamy na Państwa listy pod adresem: Media Centrum, ul. Baczyńskiego 25a, 41-203 Sosnowiec lub [email protected]

Za tydzień: Tajemnice zamku w Siewierzu

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bedzin.naszemiasto.pl Nasze Miasto